czas
otwiera paszczę jak lew
brzask
łykający a w nim
wrzask
i śmiech
"Potrzebuję katastrofy. Wybuchu wulkanu. Potopu. Ostatecznej destrukcji. By znikło to napięcie, które być może czuje materia tuż przed tchnięciem w nią ducha..." (Anna Janko)
wtorek, 14 września 2010
niedziela, 12 września 2010
SZTUKMISTRZYNI
dla A.K. :)
zbliżasz się do mnie
po mili księżycowego światła
między śmiercią a smutkiem
odgarniasz
zjeżone troski
z mej dzikiej nieheblowanej twarzy
odbijasz
dalekie echo jedności
gardła i krzyku
gdy gwiazdy lśniły jak perły
a Ty je nawlekałaś na słowa z zamkniętymi oczami
(11.O9.2010)
zbliżasz się do mnie
po mili księżycowego światła
między śmiercią a smutkiem
odgarniasz
zjeżone troski
z mej dzikiej nieheblowanej twarzy
odbijasz
dalekie echo jedności
gardła i krzyku
gdy gwiazdy lśniły jak perły
a Ty je nawlekałaś na słowa z zamkniętymi oczami
(11.O9.2010)
piątek, 10 września 2010
ŻYWIOŁY
Dotknęłam dna
Twoich oczu
jak łza zbyt zła,
by ją poczuć
Sięgnęłam wzgórz
Twego ciała
jak mgła, co z mórz
solnych wstała
Znalazłam punkt
zwrotny czasu:
Twój drżący bunt
w trzewiach lasu
Zbudziłam się
w szczycie cienia –
wodospad łez
w lód skamieniał...
sobota, 4 września 2010
recenzja "Deadline"
"Deadline" oznacza ostateczny termin, np. składania prac. Katarzynie Zdanowicz-Cyganiak, autorce tak zatytułowanego tomu, z powodzeniem udaje się uchwycić "wieczność w godzinie", a mówiąc ściślej – własną (nie)obecność w naszej rozedrganej, ponowoczesnej teraźniejszości.
Czasu jest w niej dość jedynie na ekspresowe piosenki ("express songs"), dotykające w trybie błyskawicznym ostatecznych życiowych konkluzji ("spójrz linie papilarne to szyny / a obrączki oślepiają jak światła pociągu"), paradoksów ("bliskość w czasie rozstania potem już nigdy więcej") i – last but not least - "tego ciała, w którym odjeżdżasz" (a którego "dotykanie" odbywa się oczywiście nie inaczej, niż za pomocą Języka, jak w genialnym "wierszu podziemnym":
"dziś jak małe zwierzątko
schowałam się w norze
wylizuję łapki z krwi
zjadam to co rodzę
dobrze wiesz
ciemność dotyka nas wszędzie
a może my tego chcemy
to ziarno które jest we mnie
chce już wreszcie do ziemi"
Jak widać, Język ten rządzi się własną logiką i uchwycenie jej – na przekór stereotypowym przyzwyczajeniom odbiorców – skutkuje poezją najczystszej próby.
Są w "deadline" wiersze "wybrzmiewające" w pełni jedynie podczas czytania ich na głos, np. "karma":
"mam w sobie
zgniłe kocięta o niebieskich oczach
zanim mnie opuścisz
kotku
najpierw sobie popatrz"
Dobitne (nie tylko) wtedy, kiedy się autodefiniują:
"wiersze jak zakładnicy
nie wiem co z wami zrobić
wydać was w obce ręce
czy pokochać i dobić"
Z lirykami współgra rysunek na okładce: nogi i sukienka uchwycone w rozedrganym, motylim tańcu, należące do dziewczynki bez głowy. Hmm, tomik to wystarczająco niezwykły, aby stracić głowę. I , niczym struś trenujący wydobywanie jej z piasku, przedstawić na deadline, zamiast analizy i interpretacji, jeszcze jeden "syntetyczny" wniosek "wyciągnięty" z wiersza pt. "potrzask":
"(...)
i ty masz klucz
ale mnie tam nie ma"
"dziś jak małe zwierzątko
schowałam się w norze
wylizuję łapki z krwi
zjadam to co rodzę
dobrze wiesz
ciemność dotyka nas wszędzie
a może my tego chcemy
to ziarno które jest we mnie
chce już wreszcie do ziemi"
Jak widać, Język ten rządzi się własną logiką i uchwycenie jej – na przekór stereotypowym przyzwyczajeniom odbiorców – skutkuje poezją najczystszej próby.
Są w "deadline" wiersze "wybrzmiewające" w pełni jedynie podczas czytania ich na głos, np. "karma":
"mam w sobie
zgniłe kocięta o niebieskich oczach
zanim mnie opuścisz
kotku
najpierw sobie popatrz"
Dobitne (nie tylko) wtedy, kiedy się autodefiniują:
"wiersze jak zakładnicy
nie wiem co z wami zrobić
wydać was w obce ręce
czy pokochać i dobić"
Z lirykami współgra rysunek na okładce: nogi i sukienka uchwycone w rozedrganym, motylim tańcu, należące do dziewczynki bez głowy. Hmm, tomik to wystarczająco niezwykły, aby stracić głowę. I , niczym struś trenujący wydobywanie jej z piasku, przedstawić na deadline, zamiast analizy i interpretacji, jeszcze jeden "syntetyczny" wniosek "wyciągnięty" z wiersza pt. "potrzask":
"(...)
i ty masz klucz
ale mnie tam nie ma"
Strona Katarzyny Zdanowicz:
recenzja dwóch wątków z "Antologii nowej poezji polskiej 1990-1999"
Gorąco polecam "Antologię nowej poezji polskiej 1990-99" (Zielona Sowa 2001), m.in. jako wstęp do twórczości dwóch ciekawych, "queerujących" poetek : Marzeny Brody oraz Ewy Sonnenberg, dodatkowo zaś – jako sprawdzian, jak się ta, niszowa tematycznie, twórczość prezentuje na tle tzw. mainstreamu (oraz rozmaitych innych nisz). Pokrzepiające, że mamy w Polsce lespoezję, chciałoby się tylko dodać: dlaczego jedynie w proporcji 2/111?
W poezji Marzeny Brody króluje liryzm oraz subtelna, oniryczna atmosfera. Autorka z powodzeniem używa efektu kontrastu – między światłem a mrokiem, milczeniem a dźwiękiem itp. – przywodzącego na myśl podobną poetykę zastosowaną w powieści „Podtrzymywanie światła” przez Jeanette Winterson. Metafory kobiety/kobiecości są u poetki tyleż urzekające (tytułowa „Smuga Światła” czy „pora księżycowa” z „Gdy usłyszę ciche twe wołanie”), co – pozbawione własnego głosu, jakby "oniemiałe" (co najpełniej wybrzmiewa w tytule wiersza: „Usłyszała Ciszę”.) Jednakże, choć głos kobiecy to u Brody – w najlepszym wypadku – „cichy głos”, można też dostrzec w jej poezji feministyczny, „subwersywny” potencjał wydobycia ukrytej siły drzemiącej w tradycyjnych obrazach kobiecej słabości, będący spektakularnym rezultatem sugestywności jej poetyckich wizji (do których da się też wszak zastosować stwierdzenie: „skrajności są sobie bliskie”.)
Dokładnie w miejscu, w którym Marzena Broda zatrzymuje się, pozostawiając interpretację w sferze (domyślnych) przewartościowań, kształtuje się ironia Ewy Sonnenberg:
„W snach trzykrotnie widziałam diabła
deszcz krwi W prezencie urodzinowym
podarował mi przyrodę Znajomość języka
roślin i zwierząt Nauczyłam się
kto naprawdę rządzi światem
Ciąg dalszy nastąpi”
Kpiarski ton jest orężem, po który poetka sięga w obronie przed „nieprzyjaznym dla użytkowniczki”, androcentrycznym światem, wymykając się zarazem jednoznacznym przyporządkowaniom – co najlepiej widać w końcowym fragmencie utworu „Tylko dla mężczyzn”:
„oddali mi wolność nie pytali o zgodę zostawiając na drogę żebro”
W świecie pewników, które pewnikami nie są, jedyna droga poza niepewność wiedzie przez cielesność:
„Zawstydzona kolejną pomyłką przesłania ciało
drugą kobietą”
(„Aktorka”)
Słowa te – nieprzypadkowo moim zdaniem (choć zapewne: nieplanowanie?) – korespondują z fragmentem wiersza ikony amerykańskiej poezji gejowskiej, Marka Doty'ego, który pisał:
„Kłuj mnie, dźgaj i wydziargaj –
– nie będę już nigdy więcej nagi”
(„Mój tatuaż”)
Tak u Doty'ego, jak i u Sonnenberg, homoseksualizm okazuje się jedynym sensownym rozwiązaniem dla podmiotu uwikłanego w – bolesną/zawstydzającą – dychotomię płci.
Dokładnie w miejscu, w którym Marzena Broda zatrzymuje się, pozostawiając interpretację w sferze (domyślnych) przewartościowań, kształtuje się ironia Ewy Sonnenberg:
„W snach trzykrotnie widziałam diabła
deszcz krwi W prezencie urodzinowym
podarował mi przyrodę Znajomość języka
roślin i zwierząt Nauczyłam się
kto naprawdę rządzi światem
Ciąg dalszy nastąpi”
Kpiarski ton jest orężem, po który poetka sięga w obronie przed „nieprzyjaznym dla użytkowniczki”, androcentrycznym światem, wymykając się zarazem jednoznacznym przyporządkowaniom – co najlepiej widać w końcowym fragmencie utworu „Tylko dla mężczyzn”:
„oddali mi wolność nie pytali o zgodę zostawiając na drogę żebro”
W świecie pewników, które pewnikami nie są, jedyna droga poza niepewność wiedzie przez cielesność:
„Zawstydzona kolejną pomyłką przesłania ciało
drugą kobietą”
(„Aktorka”)
Słowa te – nieprzypadkowo moim zdaniem (choć zapewne: nieplanowanie?) – korespondują z fragmentem wiersza ikony amerykańskiej poezji gejowskiej, Marka Doty'ego, który pisał:
„Kłuj mnie, dźgaj i wydziargaj –
– nie będę już nigdy więcej nagi”
(„Mój tatuaż”)
Tak u Doty'ego, jak i u Sonnenberg, homoseksualizm okazuje się jedynym sensownym rozwiązaniem dla podmiotu uwikłanego w – bolesną/zawstydzającą – dychotomię płci.
recenzja "Fal"
Virginia Woolf opowiada w "Falach" koleje życia grupki przyjaciół, od wczesnego dzieciństwa do późnej starości, spędzonego głównie w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie bliżej początku XX wieku. Autorka obywa się bez fabularnych "wypełniaczy", nie prawi też morałów. Najdonośniej rozbrzmiewają tu te rozmowy, które słyszymy, kiedy wokół zapada cisza: dialogi podświadomości z niedookreślonym Ty, które czynią nasze istnienie możliwym.
Jinny "skacze jak płomyki przebiegające między szczelinami w ziemi. Porusza się. Tańczy. Ani na chwilę nie przestaje poruszać się i tańczyć". Jest impulsywna, może odrobinę lekkomyślna... Susan jest spokojniejsza, bardziej godna zaufania, ale zarazem – tradycjonalistyczna, widząca swą przyszłość w małżeństwie. Rhoda to marzycielka żyjąca w świecie wyobraźni. Trapią ją różne niepokoje, które opisuje: "Kiedy jestem sama, często spadam w pustkę. Muszę ostrożnie stawiać stopy, żeby nie spać z krawędzi świata w nicość. Muszę uderzać ręką w jakieś twarde drzwi, żeby przywołać się z powrotem do ciała."
Równie ciekawie i różnorodnie rysują się postaci męskie: Bertrand jest – z wyboru i zamiłowania – "opowiadaczem" historii, w których sens i realność na koniec zaczyna sam wątpić. Louis romansuje z kolejnymi kobietami, czując się jednocześnie wyobcowany z powodu swojego pochodzenia. Neville, wielki esteta, zakochuje się nieszczęśliwie w przystojnym koledze z klasy, Percivalu.
Wszystkie te his-/herstorie – dzięki zastosowaniu przez pisarkę techniki strumienia świadomości – poznajemy z punktu widzenia (i odczuwania) bohaterów. To jednak nie jedyna innowacja wprowadzona przez Woolf. Znajdziemy tu także dwa odważne, jak na tamte czasy, wątki homoseksualne, do dziś aktualne w swej sugestywności. Pierwszym reprezentantem tej "opcji" jest Neville, zadurzony – jak wspominałam – w swym szkolnym koledze. Drugi natomiast "casus" przedstawię słowami samej zainteresowanej, mianowicie Rhody: "Wybieram jakąś nie znaną mi twarz po drugiej stronie sali i nie mogę pić herbaty, kiedy naprzeciw mnie siedzi ta dziewczynka, której imienia nie znam. Krztuszę się. Gwałtowność uczucia wstrząsa mną na wszystkie strony." Jest to więc homoseksualizm doświadczany w dość wczesnej młodości. Nie podejrzewam oczywiście pisarki o chęć zinfantylizowania w ten sposób kobiecego homoseksualizmu. Widzę tu raczej ciekawe odwrócenie pokutującego stereotypu, że lesbijką zostaje się w wyniku rozczarowujących wczesnych kontaktów z płcią przeciwną. I że w miłości lesbijskiej "chodzi tylko o seks".
Portretując cykle i obroty "kół losu", pisarka ucieka się do alegorii burzliwych zjawisk przyrody. Dzięki temu, perypetie bohaterów nabierają egzystencjalnej głębi. Również dlatego warto "wysłać" w kierunku tej książki energię swej wyobraźni. Powróci jak fala.
Virginia Woolf "Fale", Wydawnictwo Literackie
Równie ciekawie i różnorodnie rysują się postaci męskie: Bertrand jest – z wyboru i zamiłowania – "opowiadaczem" historii, w których sens i realność na koniec zaczyna sam wątpić. Louis romansuje z kolejnymi kobietami, czując się jednocześnie wyobcowany z powodu swojego pochodzenia. Neville, wielki esteta, zakochuje się nieszczęśliwie w przystojnym koledze z klasy, Percivalu.
Wszystkie te his-/herstorie – dzięki zastosowaniu przez pisarkę techniki strumienia świadomości – poznajemy z punktu widzenia (i odczuwania) bohaterów. To jednak nie jedyna innowacja wprowadzona przez Woolf. Znajdziemy tu także dwa odważne, jak na tamte czasy, wątki homoseksualne, do dziś aktualne w swej sugestywności. Pierwszym reprezentantem tej "opcji" jest Neville, zadurzony – jak wspominałam – w swym szkolnym koledze. Drugi natomiast "casus" przedstawię słowami samej zainteresowanej, mianowicie Rhody: "Wybieram jakąś nie znaną mi twarz po drugiej stronie sali i nie mogę pić herbaty, kiedy naprzeciw mnie siedzi ta dziewczynka, której imienia nie znam. Krztuszę się. Gwałtowność uczucia wstrząsa mną na wszystkie strony." Jest to więc homoseksualizm doświadczany w dość wczesnej młodości. Nie podejrzewam oczywiście pisarki o chęć zinfantylizowania w ten sposób kobiecego homoseksualizmu. Widzę tu raczej ciekawe odwrócenie pokutującego stereotypu, że lesbijką zostaje się w wyniku rozczarowujących wczesnych kontaktów z płcią przeciwną. I że w miłości lesbijskiej "chodzi tylko o seks".
Portretując cykle i obroty "kół losu", pisarka ucieka się do alegorii burzliwych zjawisk przyrody. Dzięki temu, perypetie bohaterów nabierają egzystencjalnej głębi. Również dlatego warto "wysłać" w kierunku tej książki energię swej wyobraźni. Powróci jak fala.
Virginia Woolf "Fale", Wydawnictwo Literackie
recenzja "Namiętności"
"Namiętność" Jeanette Winterson to powieść o dwóch, uzupełniających się nawzajem, zachodzących na siebie, ale nigdy tożsamych ze sobą żywiołach: tytułowej pasji, namiętności, niczym żagiew wyciskającej swe piętno na duszy bohaterów błądzących przez mroczne zakamarki ludzkiego losu, oraz miłości pojętej jako egzystencjalne doświadczenie, uczucie zmieniające nas samych i otwierające nasze oczy na "zwyczajne cuda" codzienności...
Akcja powieści – uważanej za najlepszą w dorobku (znanej u nas m.in. z les-hitu "Zapisane na ciele") angielskiej pisarki – rozgrywa się na przełomie XVIII i XIX wieku we Włoszech, Francji i Rosji (a przez chwilę – nawet i w Polsce). Villanelle to rudowłosa, znająca wszystkie zaułki i tajemnice Wenecji córka gondoliera. Henry jest Francuzem, nieśmiałym marzycielem, który swój los złożył w ręce uwielbianego wodza – Napoleona. Zanim się spotkają, Villanelle zdąży zakosztować homoseksualnego romansu o intensywności, pięknie, ale i ulotności chwili: czegoś, co przetapia nas jak gorąco przetapia rudę żelaza w pierścień, okowy lub... klucz (otwierający drzwi, które prowadzą w nieznane, ale też – pozwalający je za sobą zamknąć) , Henry natomiast przeżyje głębokie rozczarowanie swym idolem. Spotkanie bohaterów okaże się punktem krytycznym dla obojga. Villanelle nauczy Henry'ego miłości, znajdując w nim aż nadto pojętnego ucznia, który nie cofnie się nawet przed progiem szaleństwa; Henry zaś, dzięki swej weneckiej kochance odkryje – paradoksalnie – sens rzeczy najprostszych, takich jak zwyczajne słowa lub czyjaś obecność. Ktokolwiek z Was spragniona/-y jest takich właśnie słów – prostych, lecz – niczym wenecka maska – dających poczucie obecności tajemnicy – powinna/-inien sięgnąć po tę magiczną powieść!
Jeanette Winterson "Namiętność", wyd. Rebis
Subskrybuj:
Posty (Atom)